Dla wielu z nas patriotyzm jest odruchem serca. Przywiązaniem do Ojczyzny, szacunkiem do wspólnej historii, pamięcią o własnych korzeniach, troską o dobro wspólne i chęcią pozostawienia lepszego państwa następnym pokoleniom. Naszych ojców i dziadków te marzenia często kosztowały zdrowie i życie. Nas kosztują energię, poświęcenie i nieustanną pracę. Ten cennik wyglądał jednak zupełnie inaczej za rządów Prawa i Sprawiedliwości. Jak się okazuje, dla prawicy patriotyzm jednego człowieka potrafi kosztować po prostu pół miliarda złotych.
Kiedy socjaliści ze swoich pieniędzy przez lata pomagali potrzebującym, angażowali się w akcje pomocowe i najróżniejsze zbiórki dla potrzebujących, kiedy z poczucia obowiązku kultywowali pamięć o polskich bohaterach i z potrzeby serca opiekowali się zaniedbanymi grobami zasłużonych Polaków, pewien prawicowy prywaciarz-antysocjalista bez żadnych skrupułów doił państwo polskie na niespotykaną skalę.
Człowiekiem tym był Paweł Szopa, właściciel firmy Red is Bad (Czerwony jest zły!), która wyspecjalizowała się w sprzedaży tzw. odzieży patriotycznej. Działalność patriotyczna Szopy i kierowanej przez niego firmy sprowadzała się jednak przede wszystkim do produkowania krzykliwych koszulek z wizerunkami Żołnierzy Wyklętych albo napisanymi często po angielsku hasłami w stylu „Lepiej być martwym niż czerwonym”, „Pieprzyć euro-socjalizm”, „Raz sierpem, raz młotem w czerwoną hołotę”. Biznes ten znalazł licznych klientów wśród nacjonalistów, a w pewnym momencie w koszulkach Red is Bad mogliśmy zobaczyć nawet urzędującego Prezydenta Rzeczypospolitej Andrzeja Dudę i Premiera Mateusza Morawieckiego, całkowicie ignorujących fakt, że to właśnie „czerwoni” wywalczyli Polsce niepodległość i zbudowali nowoczesne państwo praktycznie od podstaw.
Wraz z działalnością promocyjną w wykonaniu najważniejszych osób w państwie, do Szopy popłynęła również gigantyczna kasa z budżetu państwa i Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych. Szopa zaczął zarabiać na wszystkim – już nie tylko na bluzach i koszulkach, ale również biało-czerwonych flagach dla Kancelarii Premiera, a kiedy za naszą granicą wybuchła wojna – na agregatach prądotwórczych, stacjach uzdatniania wody i sprzęcie, który miał zabezpieczać ukraińskie zabytki. Model biznesowy był prosty – kupić tanio w Chinach i drogo sprzedać w Polsce, rżnąc Ukochaną Ojczyznę na marżach. Ceny więc wystrzeliły pod niebo, a zaprzyjaźnieni politycy chętnie płacili swojemu wspólnikowi z naszych wspólnych pieniędzy. Wszystko oczywiście bez przetargu, z wolnej ręki, po znajomości. W końcu wojenne okoliczności wymagały niestandardowych środków.
Jak ustalili dziennikarze Onetu, powołując się na ustalenia CBA, na tym patriotycznym układzie z władzą, Szopa w ciągu zaledwie trzech lat miał zarobić ponad pół miliarda złotych, za które kupił m.in. siedem apartamentów w Warszawie i warte okrągły milion nowiutkie BMW. W ramach swojej dalszej działalności patriotycznej miał jednak tworzyć i koordynować działanie farmy internetowych trolli, których zadaniem było wspieranie kandydatów PiS w wyborach do Sejmu oraz dyskredytowanie przeciwników politycznych i wszystkich tych, którzy mogliby stanąć prawicy na drodze do kolejnego zwycięstwa. W tym boju Szopa okazał się jednak najwidoczniej mniej skuteczny, niż w walce o publiczną kasę.
Sprawą na szczęście niezwłocznie zajęła się prokuratura i służby, a obecny premier nazwał ją „kradzieżą zgodną z procedurami”, która ma zostać wyjaśniona. Takich szemranych interesów władzy i prywatnego biznesu było jednak z pewnością w ostatnich latach więcej i wyjaśniony powinien zostać nie tylko ten jeden, ale każdy z potencjalnych przekrętów. Najwyższy czas systemowo i skrupulatnie rozliczyć wszystkie pseudopatriotyczne inicjatywy, które za rządów Prawa i Sprawiedliwości sączyły skrajnie prawicową propagandę za grube miliony złotych z naszych podatków. A tych, którzy bezczelnie okradali polskie państwo, mając jednocześnie Polskę na ustach, dla dobra Ojczyzny ukarać przykładnie.